Andrzej Targosz - 
01/07/23

Gdzie są polskie jednorożce? Patologie selekcji i premiowania startupów 

Pierwszy raz dotacje w Polsce rozdano w 2008 r. Biznesowo niewiele z tego wyszło, a pieniądze ożywiały nie tyle startupy, co firmy je obsługujące. Kolejne rozdania tylko utrwalały patologiczne procesy. W efekcie do dzisiaj nie powstał żaden polski unicorn. Myślisz, że przyczyną są państwowe pieniądze? Nie. Źródło patologii bije gdzie indziej i da się je zatrzymać.

Kilka lat temu pracowałem jako doradca w pewnym projekcie startupowym. W komitecie, który decydował o inwestycji brał udział przedstawiciel Krajowego Funduszu Kapitałowego. Dla przypomnienia, był to państwowy fundusz, powołany ustawą w 2005 roku i inwestujący w latach fundusze VC w latach 2007-2017. Łącznie 500 mln zł.
https://pfrventures.pl/kfk.html

Podczas komitetu przedstawiciel KFK zaprezentował wzorcowy przykład unikania ryzyka. Po to, żeby nie zagłosować, w trakcie spotkania wyszedł… do toalety i już nie wrócił. Nikt mu nie mógł zarzucić, że podjął złą decyzję.

Administracja publiczna po to, żeby nie brać odpowiedzialności, odwlekała swoje decyzje. Czas mijał, terminy uciekały. Przedstawiciele administracji mieli obowiązek przychodzenia na komitet inwestycyjny, ale bez ich głosu nie można było przeforsować projektu. Więc gdy nie byli pewni projektu – a nie byli, bo dotyczył skomplikowanych technologii – to stosowali kilka sprawdzonych taktyk:

  • Nie brali udziału w głosowaniu, brakowało kworum i głosowanie było nieważne. Koniecznego było umówienie kolejnego spotkania, inwestycja przeciągała się o kolejne miesiące.
  • Głosowali zawsze przeciwko. Bo jeśli startup jednak wypali, to nikt nie pociągnie urzędnika do odpowiedzialności. A jeśli nie wypali – jest bezpieczny, bo przecież od początku wiedział, że to się nie uda.

Zachowanie przedstawiciela KFK to coś więcej niż branżowa anegdota. Pokazuje jak trudno zbudować coś ryzykownego w dużej organizacji. Startupy to małe organizacje, działają szybko, pod presją czasu, bo cały czas szukają pieniędzy na rozwój u inwestorów. Fundusze VC to również małe, elastyczne organizacje. Struktury biurokratyczne odwrotnie: są duże, działają powoli, a urzędnicy są premiowani za ostrożność, a nie ryzyko.

Pamiętaj o jednym zastrzeżeniu: państwowe miliardy nie są złe. Niektóre amerykańskie i europejskie fundusze też są dotowane. Dotacje publiczne to naturalny, normalny mechanizm. Obniża ryzyko dla inwestorów, dzięki czemu łatwiej im podejmować przełomowe, ale trudne do obrony na wolnym rynku decyzje. Wsparcie finansowe ze strony państwa jest jak szczepionka – zwiększa odporność całego tego rynku. Dzięki temu pacjent zamiast się poddać, walczy dłużej. Ma większe szanse na dokonanie prawdziwych innowacji.

Proponuję prostszy przykład niż szczepienia:

Wsparcie finansowe ze strony państwa jest jak wsparcie finansowe rodziców dla dwudziestolatka. Pozwala mu skupić się na nauce, która w danym momencie kosztuje, a owocuje większymi zarobkami dopiero w przyszłości. Ci najzdolniejsi, którzy zostają naukowcami i robią doktorat, często potrzebują wsparcia najdłużej.

Za wsparciem publicznym kryje się taka sama prosta myśl: im bardziej startup może zmienić świat, tym trudniej mu na początkowym etapie. Trzeba mu pozwolić na wzrost. W przeciwnym razie zginie, zanim zaistnieje. Amazon nie ulepszył sposobu działania tradycyjnych księgarni, ale opracował system rekomendacji. Dzięki niemu po rozpoczęciu działalności w 1995 roku mógł zaoferować olbrzymią liczbę książek i stwierdzić że jest „największą księgarnią na ziemi”. Takie innowacje kosztują, ale są w interesie wszystkich. Trzeba więc dokarmiać słabych, żeby ich wzmocnić i pozwolić im wyrosnąć na samodzielne i silne jednostki. Im jest ich więcej, tym lepiej dla wszystkich. Znakomita większość z nich i tak upadnie. Ci, którzy pozostaną, mają szansę na prawdziwy sukces. Dlaczego to nie działa w Polsce?

Szwankuje u nas mechanizm selekcji i premiowania funduszy. W tym biznesie nie powinno chodzić o to, żeby inwestować w ryzykowne projekty bez nadziei na sukces. Wtedy łatwo o patologiczny związek pomiędzy złymi funduszami i złymi startupami.

 

Dlaczego nie może być u nas jak w UK?

Wielka Brytania miała identyczne problemy co Polska, wynikające ze wsparcia rozwoju rynku pieniędzmi publicznymi. Udało się tam jednak przeskoczyć etap szemranych deali, gdzie tylko zewnętrzne zasilanie finansowe powoduje, że to się w miarę jakoś spina. Obecnie brakuje im już tylko ostatniego etapu, czyli kogoś, kto jest gotów zainwestować miliard dolarów w firmę, żeby zwiększyć jej skalę. Wszystkie wcześniejsze etapy w ciągu kilku lat ogarnęli.

Pojawiła się przez chwilę nadzieja, że nasz rynek podąży za brytyjskim wzorem. Na razie jednak nie widać jaskółek zmian. Wynika to zresztą z kilku istotnych różnic. Po pierwsze, UK przeznaczyła na dotacje dużo większe środki. Po drugie, państwo obdarzyło fundusze większym zaufaniem. Po trzecie, miały one ściślejsze związki z funduszami amerykańskim.

Najważniejsza różnica tkwi jednak w tym, że w Wielkiej Brytanii wszyscy rozumieli, dokąd to wszystko ma prowadzić. Celem przekazania tak ogromnych środków na startupy nie było zwiększenie liczby stanowisk pracy, albo liczby funduszy VC. Dotacje miały pomóc funduszom i inwestorom w zarobieniu kasy, co w efekcie miało prowadzić do coraz lepszych projektów. I faktycznie widać było ten postęp.

Wyobraź sobie sytuację, że masz dotację w postaci 20/80. Jesteś na pierwszym etapie działania funduszu. Inwestorzy prywatni wkładają 20%, rząd wykłada 80%. Jeżeli za pięć lat zysk funduszu podwoi wkład inwestycyjny, to oznacza, że każdy inwestor zarobił razy dwa. Czyli ma dwa razy więcej pieniędzy – i to mu się na pewno spodoba. Nie dotyczy to dotacji, bo ta pozostaje wsparciem, którym państwo ogranicza ryzyko płynące z tego, że były to inwestycje early stage.

Inwestor wtedy może zdecydować, że kolejnym razem włoży dwa razy więcej pieniędzy. I tak właśnie zrobiła Wielka Brytania. Po czterech albo trzech takich iteracjach dotacji każdy z inwestorów miał tyle samo pieniędzy, co państwo, więc mogli tworzyć własne fundusze. Ale wtedy już byli na zupełnie innym poziomie doświadczenia. Jeśli spółki są lepiej wyedukowane, powstają też lepsze startupy. Większa jest świadomość. Zarządzający funduszem myśli sobie: „wtedy jako fundusz zarobiłem, wiec inwestorzy też zarobili. Pieniądze państwa wtopiłem, ale prywatne pieniądze chcę inwestować mądrzej, a tego się już nauczyłem”. I teraz robi to lepiej.

 

Zbyt wiele ograniczeń administracyjnych szkodzi

Państwo powinno budować bańkę startupów, ale niech nie nakłada wymogów administracyjno-prawno-d***chronowych. Powinno jasno określić zakres odpowiedzialności, a przede wszystkim nie unikać jej. Już na początku powinno być jasno powiedziane, że odpowiedzialność jest po stronie funduszy.

W UK przeniesiono tę odpowiedzialność w dół w myśl zasady, że skoro i tak przepalamy pieniądze, przynajmniej uczmy się na błędach. A my w Polsce poszliśmy “w górę” – zaczęliśmy się uczyć tworzyć dalszą patologię, czyli kolejne wymogi administracyjne.

Tak niewiele potrzeba, żeby to naprawić. Można przyjąć inny sposób premiowania, albo uczynić krok w tył i ustawić wszystko na nowo, czyli inwestować w spółki wysokiego ryzyka, które mają unikatowy, niespotykany model biznesowy, albo technologię i liczymy, że z tego coś będzie.

Schemat premiowania zaś mógłby wyglądać inaczej. VC nie powinny być premiowane za liczbę startupów i za inne rzeczy, które obecnie trafiają do KPI. Niech premia, albo opłata za zarządzanie, która jest generowana przez państwo, nie będzie 20% dotacji, ale 200%, ale tylko, gdy startup odniesie sukces. Czyli zwróci pieniądze inwestorom. Jeżeli chcesz prowadzić startup, płać za zarządzanie sam. Na początku bierz może jakieś zaliczki, ale małe. Twoja premia powinna zależeć od wyniku, albo nawet od mnożnika, który zrobił ten jeden z całej grupy startupów, w którą zainwestowałeś.

Patologia cały czas się nakręca, bo żaden projekt nie zwraca się tak, jak brytyjskie. A my dalej idziemy w kierunku budowania obwarowań administracyjno-prawnych.

Żeby nie przesadzić – większość funduszy na świecie też nie zwraca funduszy inwestorom. Natomiast u nas nie premiuje się funduszy, które osiągają sukces. Trudno zresztą wyrobić dobre nawyki metodą premiowania sukcesu, gdy trafia się on bardzo rzadko.

Gdyby nie dofinansowanie od państwa, fundusze VC w Polsce powstałyby później i inaczej się rozwijały. Być może wtedy rynek uniknąłby patologii, byłby może zdrowszy. Na pewno jednak byłby mniejszy. Nie byłoby tylu funduszy, takiego hype na startupy. Rynek powstałby w zdrowszej atmosferze współpracy. I może mielibyśmy już polskiego unicorna.